Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

szła mi pamięć, z pamięcią łzy; wstałam i powlokłam się daléj. —
Do południa iść musiałam, odpoczywając po drodze i płacząc ciągle, nareszcie z tego samego wzgórza, na którém wył przeprowadzając mnie Tyras, postrzegłam krzyż kościołka, i drzewa naszéj osady. Dawnom się nie modliła — ale tu padłam, i zaczęłam się sercem nie ustami modlić. Kilka razy wstawałam i siadałam, bo mi już sił brakło, a im bliżéj, tym straszniéj biło serce, ćmiło się w oczach.
Było południe — we wsi właśnie największy ruch, jedni z pola powracali, drudzy na pole, do lasu jechali — przed każdym dworkiem ktoś stał, patrzał. Poznali mnie albo raczéj domyślili się kto byłam, bo już wiedzieli co się ze mną stało, a ojciec od wczoraj położył się wstrasznéj gorączce. Przeszłam pod wejrzeniami moich dawnych krewnych, dawniéj znajomych, jak przez rózgi, ze spuszczonémi oczyma, ze wzdętą