strząsło się, zniszczyło zupełnie, czeladź się rozeszła; reszta nie zebrana zboża, pogniła na polu, nie było komu ziembli poorać, bydła dojrzéć — rady dać sobie nie mogłam, a i żyć tutaj nie podobna mi było — zaciężko.
Nie chodziłam nigdy do izby, gdziem ostatni raz widziała ojca, a jednak stał mi ciągle w oczach, jakem go przeklinającego mnie w ostatniéj godzinie pamiętała. Jeden z sąsiadów zgłosił się do mnie o kupno zagona, chaty naszéj i całéj części — zgodziłam się na to i sprzedałam je.
Sąsiad korzystał dobrze z niewiadomości mojéj i podprowadziwszy starszyznę naszą, kilku znajomych co niby z méj strony byli, ułożyli przedaż za bardzo małe piéniądze; nicem sobie nic wymówiła prócz trocha rzeczy po matce. Gdy przyszło płacić, poczęto wytrącać różne zaległości, legata kościelne, dłużki ojcowskie i mnie się bardzo niewiele zostało. — Potrzeba było wyjeżdżać,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.