Z początku i strach i żal miotały mną w drodze, roiłam nie wiem co, płakałam. Ale powoli, młodość, tyrańska młodość, co najsroższe żale pożera, przemogła we mnie. W miarę, jakem się oddalała od naszych stron, weselsze przystąpiły myśli, świat mi się począł otwiérać, zapomniałam ojca, chatki, przekleństwa — wszystkich, nawet hańby i wstydu mojego. — Dumałam o wesołém życiu w mieście. Nim dojechałam do Warszawy, łzy moje obeschły, niepokój ustał. Łzy w młodości i łzy w starości, są jak deszcze na wiosnę i w jesieni; piérwsze, lada promień słońca wysuszy, drugie chyba mróz ścisnąwszy zatai, ale nie zabiérze z sobą; — za piérwszą odelgą, wyjdą na wierzch.
W Warszawie zginęłam jak w lesie, nie znała nikogo. Stanęliśmy naprzód w karczmie na Pradze, żydzi nas opadli, poczęli z furmanem gadać, oglądali mnie ze wszystkich stron, nakoniec jeden z nich uczepił
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.