Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

się do mnie, mówiąc, że mi dobre miejsce znajdzie. A gdy mi to obiecywał śmiał się dziwnie złośliwie i robił miny, na które zimno mi się czegoś robiło.
— Poszukajcie mi miejsca, poszukajcie, prosiłam. Zapłacę wam za to.
Nazajutrz przyszedł z oznajmieniem, że miejsce już było i poprowadził mnie z sobą. Zaszliśmy na małą uliczkę, do nizkiego starego domku, w którego oknach widać było firanki, kwiatki i kilka kobiécych twarzy. Stara jakaś baba, bez jednego zęba, z rozczochranym brudnym włosem, w spódnicy tylko narzuconéj na ramiona i koszuli, w zadeptanych na bose nogi nałożonych trzewikach, wyszła do mnie. — Obejrzała mnie naprzód w milczeniu, kiwała głową, a potém dziwnym głosem spytała, z kąd jestem, powiedziałam jéj, kiwała znowu głową, a tym czasem kilka dziewcząt różnego wieku, bladych twarzy, świécących oczów,