Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

zepsuta, czułam czasem, że może można, że potrzeba być lepszym. — Nie wiém jak długo by było trwało to życie, gdyby nie traf szczególny, który sprowadził do Warszawy najpiérwszego mego, miłego — Tomka.
Tomek porzuciwszy służbę po dworach, poszedł do wojska, ja nie wiedziałam o tém, ale raz gdy świéże pułki wchodziły do Warszawy, stałam na ścieżce, przypatrując się żołniérzom. Muzyka grała, koniki rżały, chorągiewki szeleściały w powietrzu. Patrzyłyśmy na ułanów, a było nas wiele patrzących i uśmiéchających się nieznajomym, jak oni nam znaki i uśmiéchy posyłali. Poznałam Tomka! — on mnie nie poznał od razu, ale ja jego łatwo — nie nosił wąsów, nie wiele się zmienił, miał jeszcze młodą twarzyczkę, tylko w sobie zmężniał. — Jakém go zobaczyła, łzy puściły mi się z oczów, bo naraz cała moja młodość przyszła mi na pamięć i żal — ach! strasznie jéj o-