Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

pięknie jak jaka Pani jesteś ubrana — zkąd tobie te stroje — zkąd? —
Nie dałam mu skończyć i zagadałam. Tomek spuścił głowę, domyślił się wszystkiego, nie popchnął mnie jednakże. Nie uważając na nic poprowadziłam go do siebie. Tam długo, długo, do wieczora gadaliśmy o swoich, o młodych latach, o okolicy naszéj. — Czas nam ubiégł pędem i aniśmy się obejrzeli jak nadeszła godzina, kiedy mój Pan zwykł był nadchodzić. Odprawiłam Tomka.
Odtąd dzień w dzień widywaliśmy się i znowu pokochali. Biédny chłopak płakał nademną, ciągle mi radził porzucić miasto i wrócić w nasze strony. —
— Szkoda mi ciebie, mówił, ty zginiesz — ty pewnie przepadniesz — pókiś młoda, póty ci jeszcze znośnie, ale starość Joasiu — Jeszcze czas to porzucić! Kto wié, może jabym się nawet z tobą ożenił, gdyby ludzie zapomniéć mogli, gdyby niewiedzieli. —