Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

dnia i losu — na łasce przypadku, często przedając suknie dla kawałka chleba, czasem w atłasy się strojąc, czasem niémając koszuli pod strojną sukienką. — W tym czasie zachorowałam, i straszna, choć powolna choroba na którą z początku nie uważałam, wypijała zdrowie, krew, rumieniec i młodość. Aż nareszcie położyć się i leczyć musiałam. Szczęściem, miałam w ówczas piéniądze i mogłam żyć z nich długo jeszcze.
Raz w południe zwlekłam się do mojego okienka, blada, zmęczona bezsennością, kaszląca, patrzałam w ulicę. — Pod oknem moim, dwóch mężczyzn stali i rozmawiali głośno, wesoło. Twarz jednego z nich, gdy się do mnie odwrócił, zastanowiła mnie, nie wiém dla czego, nim ją poznałam, zaczęło mi bić serce i rumieniec aż na czoło wystąpił.
— To on, to on — zawołałam odsuwając firanki — to Starościc! —