Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

nie może. To tylko chwila, którą każdy z nas w życiu pamięta. Piérwszy numer mojego dziennika, mało mnie o utratę głowy nie przyprawił.
Ale tu — dodał, nie czas filozofować nad ludzką naturą, chodźmy do mnie, spodziéwam się u siebie kilka osób, muszę intrygować, aby jak najmniéj oppozycij spotkały poezje P. Natalij, aby je przyjęto we wszystkich pismach, o ile możności najlepiéj. Śpieszmy się, bo mam wyznaczoną godzinę.
To mówiąc zbliżyli się już do kamienicy Tymka i drapali szybko po wschodach. Janek im otworzył.
— Niéma nikogo jeszcze?
— Nikogo. —
— Nikt niebył. —
— Nikt, tylko żyd. —
— Ale ja się o żydów niepytam.
— Powiedział że przyjdzie za godzinę. —
— Daj mu w kark jak się zjaw.