Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

nie rzekł Szatan, ukłonił się i pociągając za sobą kapitana, wyszedł.
Tymek już pisał, ale ledwie począł, dzwonienie gwałtowne i jakiś głuchy szmer u drzwi dały się słyszéć. Janek widocznie kogoś cisnącego się nie dopuszczał.
— To ten przeklęty żyd! krzyczał Redaktor rzucając pióro — Puszczaj go do licha. —
Żyd w mgnieniu oka wpadł na środek pokoju.
— Co to jest? zawołał, co to jest? mnie nie puszczać? jakto mnie nie puszczać? Ja za interessem, Pan wié, jaki interess — Pan mnie odsyła, odsyła, a ja dlużéj czekać niemogę — Drukarz nie chce kredytu, ja nie mogę kredytować, proszę piéniędzy.
— Piéniędzy — rzekł redaktor w desperacij — Zawsze piéniędzy. Dajcie mi pokój — do jutra — do jutra — niémam czasu. —