Jeden był za nadto dobitny, drugi za słaby, trzeci zbyt przypominał cudzy koncept jakiś, czwarty był za długi; nad każdym począwszy się zastanawiać, dopatrzyłem w nim niedogodności.
Byłem w wielkim kłopocie i żałowałem że niebyło nawet kucharki, któréj bym rady, jak któś ze starszych braci, mógł zasięgnąć. Oddany sam sobie, rzucony na pastwę własnym pomysłom, męczyłem się niesłychanie, i regularnie co trzy dni nowy tytuł tworzyłem, wnosiłem na postument, inaugurowałem; i co trzy dni znowu detronizowałem. Uważcie tylko, co napsułem papiéru, bo za każdym razem, ażeby upewnić panowanie nowego tytułu, wypisywałem go wielkiemi literami na półarkuszu, któren późniéj szedł na zapalenie fajki. Walka ta trwała tak długo, że wreszcie zniecierpliwiony, postanowiłem — zostawić xiążkę bez tytułu i napisać na okładce — wielkiemi egipskiemi literami:
Z dodatkiem przez — autora bez tytułu. Kto wié może by to było uszło u ludzi