Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

starczył mu las, łąka, i przez łąkę płynąca rzeka; niepotrzebował sadzić klombów na których wzrost czeka się wieki poglądając na wyschłe latorośle; dosadził tylko krzewy dziś już bujające i kwitnące, kwiaty przewybornie dobrane, wypielęgnował trawniki i cieszy się ogrodem tém piękniéjszym, że plan jego sam Bóg przy stworzeniu nakréślił. A dom — co za czystość dokoła, jaki porządek, jaka wygoda; jaka cichość przy nim, zwiastująca dobre urządzenie, jak wszystko zda się na swojém miejscu! — Wejdźmy do środka; nieoszukała nas powierzchowność; ten sam porządek, wygodę, wdzięk znajdujemy wewnątrz. Niéma ozdób zbytecznych, ale co jest, przypada do ogółu i konieczném jest dla niego. Nic przyczypionego, dodanego — wszystko zda się urodziło razem, i wynikło jedno z drugiego.
Przez obszerną, czystą, ogrzaną sień, wchodzisz do saloniku smakownie urządzonego, w którym czujesz człowieka lepszego wychowania, po sprzętach samych, jakiemi się otoczył. Sprzęty kształtów wdzięcznych, lekkie, ani ich za wiele, ani za mało; na stolikach xiążek kilka, gazety, ryciny; po ścianach obrazy jeśli nie