Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

Na mocy tak gruntownego rozumowania, Hrabia Alfred nieodmawia sobie niczego, ani drogiego diabełka, ani écarté, ani whista po dukacie i więcéj ze szturmem; ani co rok nowych koni, powozów, mebli, ani pięknych twarzyczek, za których bliższe widzenie czasem się bardzo płaci drogo, ani tysiąca innych fantazij. A robi długi z takiém zaufaniem, z taką odwagą, że mimowolnie nie jeden mu oddał kapitał, spójrzawszy tylko w uśmiéchające się oblicze, dobrodusznie wyobrażając sobie, iż bankrut, nigdyby nie wyglądał tak swobodny i spokojny. Ttymczasem z kąd to pochodzi, ten spokój wewnętrzny, to zaufanie, to z zimną krwią posuwanie się nad brzeg przepaści — z głupstwa, z braku zastanowienia.
Otożeśmy narysowali fizjonomje moralne trzech osób które w téj chwili siedzą milczące w salonie. Hrabina pogląda zawsze w okna, jakby liczyła liście zżółkłe, któremi wiatr zaczyna uderzać o szyby, Hrabia gospodarz zdaje się myśléć czy drzémać. Alfred mruczy prawie niegrzecznie, spiéwkę z Normy pod nosem.