W tém zaszumiało cóś przed gankiem, w dziedzińcu, wszyscy poznali turkot powozu.
— Któś przyjechał! odezwała się Hrabina i zadzwoniła na służącego.
— Pójdź się dowiedz kto przyjechał!
— To pewnie jaka niemiła wizyta, szepnął Hrabia, znam po turkocie powozu, że to nie kocz ani kareta, ale parafiańska bryczka.
— Bardzo być może, dodał Alfred. —
Służący powrócił, i szepnął.
— Jakiś pan Skórkowski, szlachcic....
— Skórkowski! Skórkowski, powtórzył Hrabia gospodarz. Szlachcic! comme de raison, tout ce qui porte la kapota, tytułuje się szlachcic! Ah! ah! któż to? co to? dodał przypominając sobie — J’y suis — prosić tego pana, do mego gabinetu, zaraz tam idę.
I wziął za kapelusz, skrobiąc się po łysinie.
— Nieznośna ta szlachta! Dla nędznych pary tysięcy rubli srébrem, jeździ a jeździ i dokucza mi nieznośnie.
— To mu oddaj Hrabio! rzekł szydząc trochę Alfred.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.