trzała, bawiła się, śmiała, a tymczasem płynęły lata, płynęły, leciały, gnały się, migały. I przeszło dwadzieścia; a jednego wieczora troskliwa matka całując ją w czoło, powiedziała Julij.
— Julio, dziś tobie lat dwadzieścia — pamiętaj na przyszłość swoją wszystkim odmawiasz!
— A! mamo, czemuż się nikt taki, jakiego chcę nie stara o mnie — odpowiedziała Julja.
— Niéma Aniołów, droga Julciu — niéma aniołów! Czas wybrać.
— Jeszcze rok mamo, droga mamo, jeszcze dość będzie czasu.
I rok znowu upłynął, mignął jak jaskółka, a Julja niewybrała jeszcze — Znowu matka całowała ją w czoło i przypominała, znowu ze łzami prosiła Julja, poczekajmy I wyglądała z wiérzchołka swoich nadziei, jak w bajce, czy nie nadjedzie czekany. —
Pędziły tumany drogą, przybywało wielu. nie przybył ten, o kim marzyła. I smutno się jéj zrobiło na sercu i rzuciła oczyma po ziemi już, nie gdzieś w oddaloną
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.