mego. Oko ślizgało się, po niezmierzonych łanach JW. Marszałka, na których końcu spotykało siniejące gaje, czerniejące wały i t. d. Pełno było rozmaitości w tym widoku i ta rozmaitość jeszcze urozmaicała się co rok.— Z jednéj naprzykład strony, zieliniła się ozimina, bez końca; majowa pszenica, sinawe żyto — z drugiej żółciały ściernie, z trzeciej czerniała świéżo poorana ziębla.
Wyznajcie, że widok był cudowny.
— Takiego widoku drugiego niéma na Wołyniu, mówił Marszałek i miał słuszność. Zapomnieliśmy nawet w opisaniu o stértach, które nie mało wdzięku łanom dodawały. Nic poetyczniéj i naiwniéj pięknego, nad stértę żytnią lub pszenną. Zdaleka i po zmroku, uwodzi cię miną pałacu, stodoły, obory — prześliczne! prześliczne!
W takiém to roskoszném położeniu stał ów pałac z cztérma kolossalnemi kolumnami i kilkunastu oknami wrząd, z markizą cératową od ogrodu i t. d.
Wejdźmyż do środka.
Sień zdobiły wazony, godne ogrodu — mówię wazony, nie krzewy i rośliny, bo naj-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/090
Ta strona została uwierzytelniona.