Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

fartuszkiem i zmiętym nocnym czépkiem. Taż to sama, co dwa dni temu, w tyftyku prawdziwym (za co Marszałek ręczy) — przyjmowała dostojnych sąsiadów hrabiów, robiąc dla nich herbatę, w ogromnym srébrnym samowarze? Zaledwie poznać ją można. O kobiéto, zmienna istoto, prawdziwy motylu, co wyrastasz z poczwarki — oto są dzieła twoje! Nawet w lokach, nierównie młodszą się wydaje A teraz patrzcie, jeźli byście jéj nie wzięli za klucznicę!
I Marszałek téż, nie myślałbyś że to plenipotent, a nie pan tego wspaniałego pałacu i przepysznego angielskiego ogrodu? — W téj chwili rozmawia z pisarzem i rządzcą; posłuchajcie, jak z napoleońską przytomnością umysłu, on co tyle ma na głowie (nielicząc łysiny) zapytuje o każdy korzec zboża, o każdą ćwierć pośladów. Niepospolity człowiek! niepospolity człowiek! Sam to nawet nie raz o sobie powiada.
Zaturkotało przed oknami, już wyjrzał, już poznał czy kłaść wice-mundurowy frak z krzyżami, czy zostać w szlafroku — Zostać