Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

ciłem trzystu czerwonych złotych, extra sprowadzenia?
— Niewidziałem i nieciekawym. —
— No? a toż czemu?
— Ja się na tém nieznam.
Marszałek coś zamruczał — spójrzał w okno.
— Będziesz na obiedzie?
Brat nie wiedział co odpowiedziéć —
U mnie obiad o trzeciéj po południu — każ koniom odejść —
Skłonił się Pan Alojzy i wyszedł.
Ledwie się drzwi zamknęły za nim, nowy turkot na dziedzińcu, drugi wózek zajechał. Marszałek z widoczném ujrzał go nieukontentowaniem.
A to nasłanie jakieś! czy co! A toż kto znowu? kobiéta! dzieci! Hm! hm!
Zadzwonił na służącego.
— Pójdź dowiédz się kto to taki —
— Pan Alojzy —
— Ale drugi wózek —