— Przyjechałam z dziatkami do brata odpowiedziała Pani Felixowa — podziękować. —
— A! a! niéma za co — to jest? ale za coż —
— Za obietnicę Pana brata —
— Mów siostro Marszałka, poszepnął Aloizy.
— Obietnicę? spytał Marszałek. Jaką?
— A co byłeś łaskaw kilka tygodni temu małego Felisia, obiecać oddać do szkół. — U mnie Panie Marszałku, nędza, wdowi chléb, łzawy chléb, a dzieci pięcioro — Tego roku nie urodziło, a siedzi nas dwie na jednym chłopie. Bóg widzi niéma z czego wyżyć, i okryć niebożęta, a tu już Felisiowi dziesiąty rok, czas do szkół — Siostra Marjanna, biéduje, ale niechajże, to ona przynajmniéj ma same córki, a u mnie trzech synów —
Marszałek słuchał patrząc w okno. —
— Dzięki tobie, będzie jednym mniéj na głowie, jak go oddasz do szkół; pomyślisz o nim. Ucałuj Felusiu wuja w nogi, w nogi, dodała matka podprowadzając go. To twój dobrodziéj, z jego łaski będziesz miał kawałek chleba.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.