Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— A, szanownego sąsiada dobrodzieja, nieoszacowanego i rzadkiego gościa. Przepraszam, żem się zaraz nie stawił. Interessa, panie dobrodzieju, interessa, korrespondencye. Właśnie siedziałem nad listem Xięcia N. — któren.
— Mojego siostrzeńca pana Stanisława... mam honor prezentować.
— Ani chybi pomyślał Marszałek, w duchu, pretendent do Adelaidy —
— Bardzo mi przyjemnie — mam honor, proszę siadać, dodał głośno. — Zadzwonił.
— Héj! kozak powiédz kamerdynerowi niech dają śniadanie, oznajmić pani Marszałkowéj że są goście, pewnie się zaczytała, ona co tak lubi lekturę. A pan dobrodziéj z daleka? spytał Marszałek Stasia. —
— Majątki moje, rzekł umyślnie Staś, położone są w innéj stronie kraju — a w tych, które tu mam nie mieszkam, piérwszy raz jestem w tych stronach.
— Majątki moje —! a w tych które tu mam! powtórzył w duchu Marszałek, to cóś bogatego. Dobrze by było, dodał naradzając się w duchu kazać Ade-