Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

bo ja się kocham w oryginałach. Drugi traci na karty, a ja na obrazy, kto co lubi. —
— Gust wszystkich ukształconych ludzi —
Marszałek się ukłonił.
— Nie znajduje pan, że to piękny zégar, kupiłem go u Grabowskiego w Żytomiérzu — kocham się w sztukach? Słyszał pan jak gra walce — La! la! la! la. — Zaraz będzie grał, ja go nastawię.
Szczęściem wniesiono na dwóch ogromnych srébrnych tacach śniadanie. Tu nieco się przerwała rozmowa. Weszła téż sama pani Marszałkowa, ustrojona w nową mantylkę i w wielką powagę, utrzymującą się milczeniem i kiwaniem głowy. Na ten raz nawet wiedząc już o przybyciu młodego człowieka, którego jak wszystkich młodych ludzi, miała w podejrzeniu starania się o córkę — była poważniéjsza i surowsza niż wprzódy, lękając się, aby zbyt wielkich nadziei nie powziął nieznajomy jeszcze kawaler
Za chwilę drugiemi drzwiami, miss Jenny, wsunęła się z panną Adelaidą, która dygnąwszy zasiadła do krosienek, zawsze u okna w salonie stojących, aby goście w chwili fabry-