Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

ostrożnie, że ile razy on na nią się obejrzał, widział tylko wiszące jéj loki nad krosienkami, nic więcéj.
Był to jakiś fatalny dzień dla dostojnego gospodarza i sądzono mu było przyjmować bez końca, gdyż ledwie rozpoczęto, śniadanie, drzwi salonu otwarły się i wszedł gość nowy.
Marszałek powitał go poufale, Marszałkowa skinieniem i szybkiém odwróceniem głowy, marszałkówna rumieńcem, który tém się odznaczał, że pokrył na chwilę wszystkie piegi, zdobiące téj twarzyczkę.
Nowy gość, był to niegdy młody człowiek, widocznie życzący sobie uchodzić jeszcze za młodego, wysoki, chudy, wytwornie ubrany, w żółtych rękawiczkach z laską w ręku, lornetką na łańcuszku, brodą hiszpańską obfitą i petersburskim tupetem. — Nie potrzeba było rumieńca panny, żeby w nim poznać pretendenta, do okrągłéj jéj ręki. Był to jeden z tych panów, piękne noszących imie i ciężkie ubóstwo na plecach, co jeżdżą od pałacu do pałacu, wąchając posagów i pragnąc uszczęśliwić swém xięstwem bogatą jaką dziedziczkę.