Wyprawił konie za wrota, wsiadł do powozu i ruszył.
Marzeń jego w ciągu drogi opisywać nie będziemy, były roskoszne, poetyczne, — a sto razy od wszelkiéj najpiękniéjszéj rzeczywistości piękniéjsze. — Wystawiał sobie tę kobiétę, ideałem, cudem uczucia, duszą młodą i niezużytą, choć starganą laty próby i zawodów — wystawiał ją sobie, czémś nie ziemskiém. —
Znał on historją Hrabinéj, ale ta go ani odstręczała, ani zrażała — owszem pociągała jeszcze.
— O! mówił sobie w duchu — jest to serce z płomienia, które szukało drugiego podobnego sobie, rzucało się za niém, leciało, i nigdzie go znaleść nie mogło. Jest to kobiéta, któréj nikt nie pojął, nikt jak chciała nie ukochał, nikt nie wynagrodził miłością wielką, za wielką miłość — Nie młoda!! mówił sobie — Ale się serce nie starzeje, a ona jeszcze tak piękna, tak piękna, tak świéża — Co za oczy! co za oczy, co za spójrzenie! Ile dowcipu, ile wdzięku, ona młodsza od córki
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.