Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

O! jak bym ja ją kochał gdyby chciała, gdyby pozwoliła.
J marzył Staś i nagle wielkim się śmiéchem rozśmiał.
— A gdyby to wujaszek wiedział, toby się dopiéro śmiał ze mnie, on co tak z niéj nielitościwie szydzi — A może on ma słuszność? O! nie — nie, to zimny człowiek, co w uczucie nie wierzy, bo niéma uczucia — Rzuca kamień na tę biédną Hrabinę! Ale cóż robić miała z takim mężem. Musiała miéć kochanków, albo się otruć. Jedno z dwojga. Ten żołądek nakryty hrabiowską mitrą, mógłże nie mówię uszczęśliwić taką kobiétę, ale przynajmniéj znośném życie jéj uczynić?? Ona nie jest zepsuta, nie — nie — cóż winna, że nigdy niemogła znaleść, tego kogo pragnęła, kogo jéj do szczęścia było potrzeba — i szła od jednego do drugiego i zawodziła się ciągle. Cóż winna? Ona biédna tylko — Gdyby była od razu znalazła taką duszę, takie serce, co by ją pojęły, ukochały — ona by była inną. — —
W tém miéjscu monologu, Staś powtórzył. — Bardzo ładna! bardzo ładna, burszo-