Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kochany wujaszek, może ma słuszność, mówił w duchu, jestem młokosem, bez taktu, bez zastanowienia — Niewiedziéć co mi się przyśniwa —
Serce mu gwałtownie uderzyło, bo posłyszał głos Hrabinéj, która właśnie wchodziła.
Była sama — Hrabia zaproszony z Alfredem na polowanie w sąsiedztwie, nie znajdował się w domu. Spojrzał na nią Staś i dreszcz go przeszedł.
— Taż to sama kobiéta, którą widziałem, o któréj myślałem? rzekł w sobie —
Hrabina, którą tylko co wystawiał sobie ideałem; stała przed nim zupełnie ziemską istotą. Był to dla niéj jeden z tych dni, w których i na umyśle i na twarzy starszę się wydawała niż zwyczajnie — Oczy jéj przygasłe, i lekkiemi otoczone zmarszczkami, usta prawie sine, twarz zbladła, czoło chmurne — Do niepoznania inna i o dziesięć lat starsza.
— To dobrze niéma przynajmniéj niebezpieczeństwa, rzekł Staś w duchu — odczaruję się dziś zupełnie.