Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

Z smutnym, ale pełnym pretensij uśmiechém, Hrabina Julja, powitała nowego znajomego.
— Jestem jak Pan widzisz sama jedna, odezwała się, mąż mój z Hrabią Alfredem, pojechali na polowanie — Bardzom Panu wdzięczna żeś o nas niezapomniał. My się tu tak nudzim, tak niémamy z kim żyć tutaj. — Był Pan gdzie w sąsiedztwie.
— W jedném tylko miéjscu — ale to jedno za kilka stanie, odpowiedział Staś odzyskując wesołość i swobodę powoli — Proszę zgadnąć — jeżeli się godzi zadawać zagadki —
— Zgadnę od razu, przerwała Hrabina, widzę po sposobie mówienia, po uśmiéchu pańskim, żeś musiał być u Marszałkostwa —
— Cudownie! Więc już łatwo zgadnąć kogo tam zastałem?
— Najłatwiéj dla mnie, bo od nas tam pojechał Xiąże — I prawda że roboty panny Adelaidy, bardzo piękne? spytała Hrabina trochę szydersko —
— Prześliczne — nieszczęściém jest ich tak wiele, że każdéj z osobna, przyzwoicie