Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

rany dla nieznajomych i mówiła z nim, jak z dawnym przyjacielem. — Mówiąc z sobą, nie szukali wyrazów, nie tłumaczyli się ciężko, jedno przed drugiém, rozumieli się łatwo, godzili na jedno i pojmowali nim myśl cała z ust wyszła —
Na drugą wizytę, było to już bardzo wiele i Staś więcéj nie żądał, brał za kapelusz, nakładał powolnie rękawiczki i sposobił się do odjazdu, myśląc już co przed wujem powié, gdy oznajmiono Xięcia Platona — starego stryja, o którym tylko co była mowa —
— Zatrzymaj się Pan chwilkę, powiedziała Hrabina, dowiemy się co się tam stało, wszakże niepodobna żebyś nie był ciekawy.
Staś został z największą chęcią, pretextu tylko na to trzeba mu było.
Już stary Xiąże był w salonie i drobnemi kroczkami posuwał się szybko ku Hrabinéj, z różowym uśmiéchem na ustach.
Pocieszna to była figurka, maleńki, suchy, chudy, żółty i pomarszczony jak jabłko pieczone, z trochą siwych włosów pudrowanych na głowie, z szaremi oczkami, wązkiemi usty