Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Ślachta, wyobraża sobie nieustannie, że panowie nią poniewiérają i śmieją się z niéj, choć by nawet panowie nie myśleli o tém wcale — Panowie z trudnością przyjmują i przypuszczają do siebie ślachtę, nie mogąc wyżyć jéj życiem i pogodzić się z jéj obyczajami. Tak, choć pozornie wszyscy są z sobą dobrze, po cichu z siebie wzajemnie szydzą, nienawidzą się, wynajdują najpoczwarniéjsze plotki — Czasem nawet, na jakim balu, zgromadzeniu, długo tłumiona nieprzyjaźń, wybuchnie; towarzystwo rozbije się na dwa stronnictwa, zawre, zaszumi, zagrozi sobie — i ucichnie znowu, czekając tylko powodu, do nowego wybuchu. To polowanie w sąsiedztwie, o którém nie w porę wspomniał Staś, składało się właśnie, z najarystokratyczniéjszego towarzystwa okolicy, do którego tylko przypuszczeni byli, wybrani ze ślachty. A tych wybranych było nie wielu.
Byli to ci, co na nich ślachta ukosem patrzała, że często Hrabiowskie wyciérali progi i sadzili się w swoich domach na przyjęcie panów, którzy im się szyderstwem za to wypłacić mieli.