Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

czerwonemi policzkami; brudno zawsze odziany, z fajką króciuchną w zębach, któréj nierzucał nigdy. —
— No! a cóż Sędzio, rzekł zsiadając z konia — będzie nasze polowanie warte, pańskiego? hę?
— Nie łapmy ryb przed niewodem, odpowiedział Sędzia.
— Niéma jeszcze nikogo ?
— Żywéj duszy —
— Ale ot już ktoś jedzie.
W istocie zaraz się zaproszeni zjeżdżać zaczęli. Gdy August ze Stasiem wysiedli z powozu, w wytwornych myśliwskich ubiorach, z pięknemi fuziami Lepage’a; pomimo najgrzeczniéjszego powitania i uściskania z panem Antonim, mina ich niepodobała mu się wcale.
— Cóś ten młokos, na paniczyka wygląda, na grafiątko, rzekł Antoni poprawiając palcem w fajce — A tak to się na polowanie wystroiło! Ta! ta! choruje na pana!
Żeby się podobać temu panu, trzeba było jak widziemy, koniecznie się prezentować brudno i odarto. Inaczéj przezywał panem i aristokratą; i że sam niémiał po-