rządnéj sukni, rad był wszystkich widziéć oszarpanych.
Powiódłszy oczyma za wchodzącemi do pokojów Pan Antoni, został na ganku z fajką i bawił się towarzystwem starego strzelca. Tymczasem nadjeżdżali a nadjeżdżali goście. —
A najprzód nejtyczanka, cztéry konie siwe w szlejach, kozak z sełedcem na kozłach, dwóch młodzieży w środku. Szaraczkowe taratatki, szerokie szarawary, czapeczki bez daszków na głowie; pies w nogach.
Byli to panowie Zygmunt i Jan...... rodzeni bracia, synowie Hrabiego —
— Cóż mogą robić tutaj? spytacie. Posłuchajcie cierpliwie — Synowie Hrabiego, powiedziałem, ale nie Hrabiowie. Piękne mieli imie nic więcéj, ojciec w nieustannych processach, które go mając zbogacić, ubożyły, zaniedbał dzieci, niedając im żadnego wychowania. Sam bezprzykładnie ograniczony, powiadał, że gdy zostawi synom szkatułkę, lepszą rzecz im da od wychowania.
Szkoda tylko, że w końcu zostawił im wprawdzie szkatułkę, ale pustą; a pusta
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.