Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

ani jednéj sarny nie dostała, ani jednego dzika a oni pięć sarn i dwa warchlaki.
— Pańskie polowanie, mówił, nie dziw a nasze biédne, ślacheckie —
I na całe gardło rozśmiał się, jak z wybornego konceptu — nie jeden mu wtórował, bo wszystkim świérzbiały języki, wszyscy chcieli pośmiać się z panów i dobry im był lada pretext do tego.
Wszczęły się więc do koła stołu przycinki, koncepta, opowiadania: a wszystkie wymierzone były, jak się łatwo domyśléć, na tych nieszczęśliwych panów, którzy by się z nich piérwsi uśmieli, gdyby je słyszeli, (inszym tylko śmiéchem). Bywał w tych ucinkach dowcip, i nie było dowcipu, tylko złość czasem, żółć wezbrana wyléwała się — zarówno je jednak przyjmowano.
August i Staś, nie mięszali się do konwersacij prawie, uśmiéchali się z lepszych konceptów, spoglądali na siebie, lub gdy opowiadający, natarł na nich wprost i wymagał śmiéchu potakującego, że tak powiem, pistolet trzymając na gardle — śmieli się przez grzeczność i przymuszenie.