Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Antoni, poznał że nieszczérze, nie sercem się śmieli i zaraz szepnął sąsiadowi swemu, który zajmował się pilnie zmiataniem z talérza.
— To bratuniu wilcy w owczych skórkach, jest w nich jakiś diabeł pański!
— Mniejsza o to odpowiedział sąsiad, niechaj słuchają, co gadamy, tém ci lepiéj.
Rzucona myśl trafiła doskonale do przekonania Pana Antoniego, jął się natychmiast umyślnych konceptów, wymierzonych, jak mu się zdawało, ku podejrzanym o państwo, Augustowi i Stasiowi.
— Panie Auguście, odezwał się — to pański siostrzeniec słyszałem? hm?
— Tak jest —
— Hm! dawno w naszych stronach?
— Nie tak bardzo —
— I zapewne porobił już znajomości?
— Byliśmy w kilku domach.
— O! to już pewnie zgadnę, gdzie — rzekł Antoni, wahając się na krześle — U Hrabiów —
— I tam byliśmy — blizkie sąsiedztwo.
— Za pozwoleniem, zawołał przechylając się Antoni do Stasia — choć to krótka