Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

— O kim to tam gadacie?
— O JW. Hrabi.....
— Oh! Jest o czém!
— Alboż nie — ?
— Znam ci i ja go dobrze, ułowił i u mnie dwa tysiące karbowanych; których podobno nigdy nie zobaczę.
— Kto? Hrabia..... przerwał trzeci — to i ja mam u niego sumkę. —
— Pokazuje się, rzekł Pan Antoni, ukosem spoglądając na Stasia, że wszyscy coś u niego mają. Zrujnowany kompletnie. Już do tego przyszedł, że u żydów pożycza na dwadzieścia pięć, i trzydzieści procentów. No, a spójrzcież na dom, na przyjęcie, na ludzi: to, to się jeszcze dmie i świeci, jakby nic nikomu niebył winien. Ale nie długo już tego.
— Co Pan mówisz niedługo? przerwał inny alboż to my damy jemu rady? Gdzie tam!! Pan będzie panem, a my z torbami pójdziemy —
— Niedoczekanie, rzekł Pan Antoni.
— Wiécie jego awanturę tegoroczną z pszenicą?