Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

wet, co niebyło — Westchnęła i spuściła głowę —
Potem podniosła oczy znowu i weseléj spytała. —
— Bawiłeś się pan dobrze, na tém polowaniu?
— Ja? Bawiłem się, przyznam, ale nie polowaniem, tylko ludźmi — C’est si amusant towarzystwo mające serce na ustach!
— Serce na ustach! ale niezawsze korzystnie to serce usta malują —
— Zapewne — mais c’est original.
— Bardzo pospolita originalność. — Zapewne zaproszono pana znowu dokąd?
— Nie — Zdaje mi się nawet, żem nie umiał pozyskać sobie serc panów braci, większa część z ukosa spoglądała na mnie, niektórzy widocznie mi przycinali. Przeczuli, że do nich przystać nie potrafię i że się z sobą nie zgodzim. A przytém bogaty, lepiéj ubrany, trochę otarty na świecie człowiek, nigdy się im niepodoba, i przyznam, anim miał nadziei, ani pretensij do tego.
Hrabina z uśmiéchem spójrzała na Stasia, rada była widocznie, tym ostatnim sło-