Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/007

Ta strona została uwierzytelniona.

jek nie palą, siedzą tutaj za stolikami wistowemi, reszta wyniosła się do jadalnéj sali, gdzie jak długi stół zasiedli gracze, dymu pełno, pełno wrzawy, i — swoboda! Powiédz mi pan — jak można to nazwać swobodą i tę swobodę polubić?.
C’est selon, są ludzie, co dopiéro w téj atmosferze dymu i wrzawy, czują się, swobodni.
— Winszuję odpowiedziała Hrabina.
Od kilku chwil, zwracając oczy na panie, które okrągły stół z albumami, żurnalami i rycinami otaczały, Hrabina dostrzegała zawsze, spójrżenie Pułkownikowéj Gorkowskiéj, zwrócone, wlepione w siebie i Stasia. Obejrzała się raz jeszcze i znowu zobaczyła to samo.
— Przysięgam, rzekła po cichu, że pułkownikowa, chce z Panem zrobić znajomość. Patrzy na nas, od pół godziny, jak w tęczę, szepcze coś z sąsiadkami, dopytuje się pewnie o niego. — Za chwilkę, pewnie się do nas zbliży — a nim to nastąpi, pozwolisz pan abym mu słówko o niéj powiedziała?