Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! nie, i bardzo żałuję, ale nie mogłem widziéć, téj Babilone XIX wieku.
— A! i ja tak dawno zwracam oczy na Paryż! mówiła pułkownikowa, a dotąd wybrać się nie mogłam. Tyle tam życia.
— Może aż nadto — rzekł Staś.
— Możeż być nadto życia, mówiła pułkownikowa — U nas za to, śmierć nie życie — jakieś życie chorobliwe, mizerne, skrzepłe, zimne, jednostajne, możnaż je nazwać zyciem — Czytając co oni tam piszą, wyobrażam sobie ich życie — C’est du feu.
— A Paryż, przerwała hrabina — une fournaise ardente.
Pułkownikowa tylko westchnęła.
Nadszedł Alfred, który ostatnie dwa pece, przegrawszy w diabełka, z złym dość humorem, szedł się mścić na towarzystwie sarkazmami, za nieszczęście jakiego w grze doświadczył — Alfred od kilku już tygodni zwracał oczy na bogatą pułkownikowę i chociaż swiérzbiało go niesłychanie, żartować z niéj, wstrzymywał się rozmyślając czy by