Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.

porządnego żarciku. Cóż to jest, że go tak na rękach noszą? — młody — przystojny, mais.
— J pomyślał sobie — I jam młody i przystojny. A potém dodał uśmiéchając się z konceptu swego — a huis clos. — Nowy!!
Z tym uśmiéchem zbliżył się do krzesła Hrabinéj, i stanął naprzeciw pułkownikowéj, wyrobił swoje najsłodsze spójrzenie, il le fit scducteur i strzelił niém, na pułkownikowę. Chybił jednak, kula się odbiła, a spójrzenie silnie wyzywające, czułe, płomieniste, z oczu jéj, poszło na Stasia.
Je joue du malheur! rzekł w sobie. Obrócił się do Hrabinéj.
— Cóż tak prędko od diabełka?
— Zgrałem się — odpowiedział Alfred — do grosza, a mam zwyczaj, nigdy nie grać na kredyt.
— Jakto — tak prędko!
— Bo téż mię szczęście odbiegło zupełnie i przyszedłem go tu szukać — dodał.
— Boję się odpowiedziała Hrabina, żebyś go Pan i tu nieznalazł — Kobiéty się