Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/026

Ta strona została uwierzytelniona.

Cóż! zawołał Staś oburzony — i każdego przyjmuje?
— Każdego — odpowiedział August spokojnie mięszając herbatę i dorzucając do niéj cukru — Taki to jéj zwyczaj — Lubi wprowadzić młodzika, a potém żartować sobie z niego. Dla niéj to tylko żart i nic więcéj. Cóż jéj kosztują spójrzenia, wyrazy, a nawet ściśnienie ręki.
— Ale to szkaradnie! zawołał Staś.
August spójrzał na siostrzeńca i zimno dodał.
— J tyś się już zakochał —
— Ja? ja? wujaszku — Jabym miał —
— Nie? spytał August — no, to chwała Bogu, bo niechciałbym ci przykrości uczynić kilką słowy, jakie o niéj powiedziałem. Jest to bardzo miła kobiéta, bardzo dowcipna, rozsądna, nawet pozwalam że dotąd ładna, mimo lat czterdziestu i najmniéj czterdziestu kochanków — wielka szkoda tylko, że tak zalotna, tak zimna!
— Zimna! powtórzył Staś.
— Uważałeś jéj dowcip? spytał August.