Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

— Uszczypliwie, niemiłosiernie, ale bardzo dowcipna! rzekł Staś —
— Widziałeś kiedy dowcip w parze z wielką czułością serca.
Staś się zastanowił i nic nie odpowiedział, ale usilnie pragnął zwrócić rozmowę. August trafił go w serce:
W chwili powątpiéwania, niepewności, dodał siły wątpliwościom, zwiększył niepewność jeszcze, Staś skłonny do bojaźni dnia tego, jak wczoraj był zuchwałym, podwójnie lękać się zaczął.
— Czemużby to niémiała być prawda? rzekł wsobie — Może to wszystko udawanie tylko, zręczny pozór i nic więcéj, wędka na łatwowiernego, co jutro ma być przedmiotem jéj śmiéchu.
J zadrżadł. — Zaszedłem za daleko, mówił w sobie, czas jeszcze, cofnąć się potrzeba —
Te piękne postanowienia trwały tylko chwilę; i zaraz młodzieńcza namiętność z poświęceniem wszystkiego, z abnegacją jutra i przyszłości, przyszła mu poszepnąć.