Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

którego pozywają nie wiedziéć o co. Muszę dobiedz do konsystorza dla wyjęcia dwóch metryk i podać prośbę dziś jeszcze z odchodzącą pocztą do Kaziennéj Pałaty —
To mówiąc trzymał czapkę w ręku i co chwila za klamkę chwytał.
Choroszkiewicz lubił téż żyć, grać w karty, gawędkę prowadzić, pociągnąć węgierskiego i końmi szachrować. Dla tego to podobno bardziéj niż dla wielkiéj ilości spraw, które miał na głowie, zawsze mu brakło czasu. Całe dnie utyskiwając na nawał roboty, korespondencij, gdy bryczka stała zaprzężona pod gankiem, palił fajkę, grał w sztosika i jak to mówią, bawił się bawardką. — A byłże jarmarczek w sąsiedztwie? żadnego nie opuścił — Spytałeś go, po co jedzie? nigdy ci się nie przyznał, że miał konie na przedaż.
— Widzi pan, powiadał — jarmark, to każdy jedzie, muszę się widziéć z niektóremi. Ot i ten pan Franciszek mówił mi, że będzie na jarmarku, i pan Stanisław przyjedzie, muszę z nim pogadać o interessie — A jak