Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

chawszy do pałacu, wstrzymany został znajomym głosem, który go powitał. —
Bon jour.
Obudził się — i ujrzał kilka osób, wyszłych na przechadzkę, dla skorzystania z pięknego dnia jesieni. Naprzód szła Hrabina, za nią Alfred z Hrabią, powolnie posuwającym się z powodu otyłości, na końcu Miss Fanny i Mlle Rose. —
Staś wysiadł z kocza, powitał ich i odesławszy konie, połączył się z niémi.
— Niebyłeś pan nigdzie — spytała go Hrabina, po chwilce, nigdzie w sąsiedztwie?
— Nigdzie — rzekł Staś — cały prawie wczorajszy dzień, zajęły nam interessa — Skończyliśmy zgodą nasz process z Przebendowskiemi.
— Bardzo winszuję — szepnęła Hrabina, c’est autant de gagné.
— Cóż to? co? spytał z tyłu idący Hrabia.
— Panowie, ozwała się Hrabina, skończyli zgodnie z Przebendowskiemi.