Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

kami gdzie bywa najczęściéj, choć trochę śmiécia na dowód jak u nas słudzy, potrzeby wdzięku czystości nieznają — wysypano było piaskiem i zamieciono.
Lekka kratka osłaniała drzwi wchodowe, a na niéj rozpięta vigne vierge, czerwieniała jesienną swą barwą.
N’est-ce pas, c’est bien joli?
Spytała Hrabina Stasia, który się pilnie przypatrywał wszystkiemu.
C’est assez joli — odpowiedział Staś — Wysiadali, a w ganku Hrabia z fajką ich spotkał.
— Alfred, rzekł, fait la cour à Madame ja sobie z fajką wyszedłem, żeby mu nieprzeszkadzać — Myśmy tu już od pół godziny.
— Bardzo wierzę — odpowiedziała Hrabina, bośmy niezmiernie długo czekali na konie.
Salon pułkownikowéj i całe wnętrze jéj domu, odpowiadało powziętemu o nich mniemaniu: Wiele było wykwintu i smaku nawet w urządzeniu wszystkiego — pachniało, jaśniało, dzwięczało, przymilało się tu wszystko, wyciągało ramiona, mówiło — kocham ciebie — Trochę tylko może za nadto było wszystkiego,