Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

dawszy salopy odjeżdżającym, wrócili do salonu.
Zmiérzchało już — Pułkownikowa podwoiła grzeczności, przymileń dla gości, rozbroiła nawet Alfreda, który ze wszystkiego i zawsze żartował, a na ten raz słodszym się stał niż kiedy.
Co do Stasia, ten po odjeździe Hrabinéj, ożywił się, zaczął mówić o muzyce, o literaturze, o kwiatkach, o ogrodzie i ani się spostrzegł, jak zupełnie ściemniało, a co gorzéj zachmurzyło się.
Czas było pożegnać Pułkownikowę, która tak wdzięcznie dziękowała Stasiowi za kilka chwil spędzonych w jéj domu, tak słodko spoglądała na niego, tak mile uśmiéchała mu się, że na chwilę zawróciła mu głowę. Biédny Alfred, bardziéj niż kiedy, myślał starać się o Pułkownikowę; i milczący siadł do powozu ze Stasiem. Staś go odprowadził do Hrabiostwa — Przez drogę oba milczeli, Staś o Hrabinéj znowu, on o Pułkownikowéj myśląc. Nadto było późno, aby wstąpić mógł