Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

stanęli u wrót zajezdnéj karczmy. Trzeba w niéj było noc przepędzić; ale wszedłszy wewnątrz Staś wolał już starać się przewodnika do domu, tak niepodobném zdało mu się zmieścić się w niéj z końmi i ludźmi.
Była to karczemka nie na wielkim trakcie, ale tylko dla wsi postawiona, od niepamiętnych czasów niezawitał do niéj podróżny. Sieni pełne były drew, połamanych wozów, starych sani, bydła, kóz, siana, stósów cegły i błota. Dészcz lał przez dach jak na podwórzu. Jedna wielka izba i mały alkierzyk, składały całą karczmę. — Liczna rodzina żydowska zajmowała prawie obie izby; o alkiérzu nie było nawet co myśléć, bo tam całe gospodarstwo żydowskie się ścisnęło, do koła dwóch łóżek betami wysoko przykrytych. Trzy żydówki kręciły się około pieczywa bułek, czwarta cedziła mléko, dwa bachury łaziły po podłodze, a jeden leżał w kołysce.
W piérwszéj izbie, oprócz drew, kupy kartofli, szynkownéj szafy, stoła, ławek, szeroko na izbę występującego pieca i komina, stały dwa żydowskie łóżka, warsztat tkacki i kilka beczek różnéj wielkości. — Za stołem