Jeszczeż kiedy pijany głos staréj kumy lub opilca dziada, przerwał nocną ciszę nocną, to Sawka podniósłszy tylko głowy, posłuchał i pokiwał nią. Ale kiedy, zaleciała do niego piosenka miłosna, z kaliną, z zuzulą, z tęsknotą za miłym gołąbkiem, ze łzami, z rucianym wiankiem, nucona głosem mołodycy lub dziewczyny, któréj biała chustka migała w oddaleniu, to mu tak serce biło, tak się wyrywało, że by był oddał co miał do ostatniéj świty, aby tam pohulać z niémi, posłuchać śpiewu i popatrzéć w czarne oczy. — Ale daléj, daléj rzadsze były głosy wracających, znać ci co mieli wracać, przeszli, a reszta nocowała we wsi u krewnych, kumów, swatów — lub pod ławą u arendarza. — I Sawka drzémać począł, a ogień gasnąć.
Nagle krzyk go doleciał; krzyk przeraźliwy. Porwał się — ucichło. I znowu bliżéj ten sam krzyk — krzyk kobiéty — Sawka kija wyłamał i na nogi — Stoi, czeka. Trzeci raz, wyraźniejszy, okropniejszy, tuż po za krzakami, dał się słyszéć ten sam głos, bez wyrazów, wołający pomocy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.