wiarę, gdybym choć płakać mogła, choć żałować! —
Julja opuściła ręce, głowę, oczy i zamilkła, Staś zbliżył się do niéj, pochwycił białą jéj rękę i całował ją z zapałem.
— O! na mnie się nie zawiedziesz, rzekł ze wzruszeniem, ja niechcę dodawać ci zgryzot, niechcę pomnażać liczby twych zawodów, ja cię chcę z życiem pogodzić, z miłością, z tobą — Wierz mi, ja jestem szczéry otwarty, ja się brzydzę fałszem, we mnie się jeszcze krew burzy na kłamstwo. Ja bym niepotrafił skłamać miłości, możesz mi wierzyć, ja cię kocham Juljo, kocham, jak nigdy nikt ciebie nie kochał. — Nagrodzą się twoje cierpienia, będziesz szczęśliwsza.
— Szczęśliwsza! powtórzyła Hrabina z niewiarą — o nie! dość by mi było być spokojniejszą tylko, ja w szczęście już nie wierzę od dawna. Ja ufam tobie, że mówisz prawdę, że kochasz, ale któż ręczy za jutro? — Mogęż się chwycić miłości którą mi podajesz, abym zawieszona na niéj, spadła potém w przepaść? Ja bym chciała ci wierzyć, ja bym chciała cię kochać, — ja się boję —
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.