Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

Jak ten podróżny, co chciałby popłynąć za morze, a siąść na okręt się lęka, aby nie utonął. —
Staś zamilkł, smutno mu się zrobiło i żal go ogarnął, żal nad tą kobiétą, tak nieufną we wszystko, nawet w dwudziestoletnie serce, pełne namiętności i poświęceń.
— Patrz — odezwała się Hrabina, do czego nas doprowadziło jedno tylko wylanie się, do łez, do smutku — Z tego wnoś czém by nasza miłość była — smutném pasmem obawy ciągłéj, narzekań, niewiary — Czémże bym ci zapłaciła za twoje przywiązanie —? przelaniem w twoją duszę mojego smutku — Ty byś mi dał szczęście, ja ciebie zaraziłabym smutkiem na wieki — wierz mi, porzuć mnie, uciekaj póki czas jeszcze i nie wiąż się do nieszczęśliwéj kobiéty, do trupa.
— Już nie czas, rzekł Staś, już nie czas cię porzucić — Ja ciebie kocham Juljo a z młodego serca wyrwać namiętność nie łatwo; nie podobna, chyba z życiem. Stało się, ja nie narzékam — Boisz się ofiar z mojéj strony, one mnie uszczęśliwią. Ja pragnę ofiar, ja ich potrzebuję — Nie jest to miłość,