Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

ciągnąć od tħj nieszczęsnéj namiętności — moje przywiązanie ku tobie, pamięć na twoją matkę, którą tak kochałem, wkładają na mnie obowiązek otworzenia ci oczów. Nie przyjmujesz rad moich, uwag, i przestrogi, rób co chcesz; moje serce czuje, że to się źle zakończy. W każdym razie rachuj na mnie, gdy będziesz potrzebował pomocy, pociechy, serca, wiérz że choć ci się dziś przeciwię, kocham ciebie, nie słowy, ale rzeczą. Daj Boże, aby ci wprędce, ta jedna bezsilna moja miłość, za cały przytułek i pociechę nie została.
Nigdy jeszcze tak wzruszonym Augusta nie widział Staś — głos jego drżał, oczy wilżyły się, ręce trzęsły. Ujrzawszy to, poskoczył i rzucił mu się na szyję.
— Mój drogi wuju, mój kochany wujaszku, przebacz mi, zawołał — Ty wiész choć nie doznałeś może tego, że namiętność jest ślepa, że wyrwać ją z serca czas jeden może. Nic miéj mi za złe uporu! przysięgam ci, ty jéj nie znasz, albo raczéj, nikt jéj nie zna. Ona może inszą była, inszą jest teraz — Ja wiém, ja pojmuję co moja miłość ma występnego, dziwacznego, jak krucha, jak