Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

A jednak jaki ostrożny! Nie odda on swojéj pracy piérwszemu kogo spotka, kto mu się nizko pokłoni, przebiéra, myśli, niepokoi się, biédzi, rozpytuje, chodzi na zwiady, pogląda, śpieguje.
Wielki majątek, wielka poczciwość, nie są dla niego jeszcze dostateczną rękojmią, boi się bankructwa, rozbioru, dowiaduje się w aktach, gada z żydami; sam nareście stara się z fiziognomij, z postawy, z ubioru, z obéjścia się, poznać tego, komu powierza najdroższe swe dziécię. Najmniéjsza wiadomostka przepłasza go, licząc piéniądze jeszcze się waha, jeszcze gotów zdiąć je ze stołu. A jednak! — prawie zawsze pada ofiarą łatwowierności, naiwnego swego głupstwa. Otumani go lada karéta i sześć koni, a lepiéj jeszcze pozór oszczędności, rządności, dostatku.
Dawniéj dla ułowienia kapitalistów, zarzucano na wędce pozory państwa, wystawę, przepych, imie; — dziś tak samo rzucają im odgłos spekulatorstwa skępstwa, wielkich obrotów i t. p.
Kapitaliści łowią się na tę jak na tamtę