Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/039

Ta strona została uwierzytelniona.

C’est une industrie — comme une autre.
Pan Graf czy Pułkownik, miéwał pojedynki, nie lęka się ich i wyzywa za lada słowo, pojedynki jego kończą się wyléwem szampańskiego i śniadaniem, na którém opowiada, jak u wód w Marienbad zabił temu lat dziesięć, jakieś xiążątko niemieckie, nadzieję państwa ćwierć mili obwodu mającego. Pułkownik w ciągłych jest podróżach, domu własnego niéma, ale wszędzie jak w domu. Ma wyznaczone stacje, wyrachowane kogo kiedy w domu zastanie, z kim wyjedzie do Dubna, do Kijowa, do Jarmoliniec, Czarnego — Ostrowu, Berdyczowa, na wybory i t. p.
Przyjechał, rozpakował się, i już nie gość. Dowiaduje się o kolacją, dysponuje co ma być dla niego, gani wina, radzi potrawy, obmyśla zabawy i składa wista po dukacie punkt z zakładami. Nie wyjedzie, póki wyrachowany termin nie przyjdzie, darmobyś mu przypominał, że piękna do podróży pora. —
Pułkownik niegdyś musiał być niebezpiecznym dla płci pięknéj, przynajmniéj tylą się