Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/062

Ta strona została uwierzytelniona.

Dworek choć wytwornie przybrany, zawsze tylko dworkiem, ciasno w salonie, podłoga nierówna, świéce topniały na kołniérze od fraków — Pułkownikowa miała stosunki, z których się wyłamać nie mogła — Zaprosić więc musiała, ce qu’il y avait de mieux i kilka, kilkanaście, osób z naszéj ślachty, dumniejszéj swoim ślachectwem. niż panowie swym państwem. Już z góry wielu przepowiadało, że się to bez kozery nieobejdzie. Jakoż piérwszym znakiem do boju, było potrącenie pana Sędziego, przez Hrabiego Alfreda. Sędzia odwrócił się i spytał, co to ma znaczyć.
— To ma znaczyć, żem pana przypadkiem trącił, odpowiedział Alfred, uśmiéchając się —
— I że umyślnie gadasz mi głupstwo rzekł Sędzia — Ale ja tego od nikogo, a tém bardziéj od takiego jak ty — niezniosę.
Alfred zamachnął się — ale go któś z tyłu pochwycił. Wrzawa, Sędzia odgrażając się wyszedł. Alfred odjechał i wszystkim humory pokwaśniały, a Pułkownikowa mało nieomdlała dowiedziawszy się o tém. Rozeszły się wieści o wypadku osobliwsze; mó-